Czterdzieści dwa
Czterdzieści dwa - cóż za enigmatyczna liczba. Cóż nie jest to ani mój wiek, ani na szczęście moja waga (42kg to by była przesada!). Sześć tygodni to 42 dni. Tyle czasu wytrzymuję w postanowieniu zmiany swoich nawyków żywieniowych. Oczywiście miałam lepsze i gorsze dni, ale tych negatywnych lepiej nie pamiętać, lepiej motywować się tymi pozytywnymi.
Co się zmieniło?
Przede wszystkim i co najważniejsze schudłam. Schudłam równe 4,4kg. Widzę to po wiatrówce którą kupiłam na rajd w kwietniu - jest luźna, nie opina się na biodrach. W centymetrach ma się to mniej więcej tak (ostatni pomiar 4.08):
Biust: +1 cm
Pod biustem: +1cm
Pas: -11,5 cm
Brzuch w najszerszym miejscu: -9 cm
Biodra: -5 cm
Udo: -1 cm
Warto nadmienić, że to głównie dzięki nawykom żywieniowym (wystrzegam się jak ognia słowa dieta. To się kojarzy tak źle, ale przecież mnie z moim jedzeniem jest tak dobrze!). Po dwóch tygodniach ćwiczeń zaczęły mi puchnąć kolana i brałam leki, lekarz zarządził przerwę w ćwiczeniach. Teraz już ćwiczę od nowa i zmotywowana swoimi osiągnięciami wiem, że mogę się jeszcze bardziej postarać.
Przepisami się dzieliłam tutaj, więc żadnych tajemnic co do miski nie ma. Odstawiłam kategorycznie cukier, białą mąkę i makarony z niej zrobione, pieczywo białe, zwykły olej. Dołączyłam zaś przyprawy. I nie żałuję ich sobie do jedzenia:). Zielone na pracę jelit i żołądka (cząber, czosnek, bazylia, oregano, tymianek), czerwone jako termogeniki (pieprz czerwony, papryka ostra i łagodna, chilli), a także żółte na stymulację przewodu pokarmowego (imbir, cynamon, kardamon).
Dodatkowo piłam herbatki z hibiskusa, mięty pieprzowej, liści brzozy i liści jeżyny fałdowanej. Trzy ostatnie ponoć regulują przemianę materii. Na pewno nigdy nie zaszkodzi spróbować :).
Co do ćwiczeń, to na początku, przed kontuzją, parałam się wyłącznie aerobami. Głównie ćwiczenia Mel B i pariasa polskiej strefy blogerskiej - Ewy Chodakowskiej. Podjęłam się nawet
wyzwania, ale po 3 dniu wystąpiły właśnie owe dolegliwości, jak na złość. Siłą rzeczy nie ukończyłam go, ale z niektórych treningów będę korzystała, bo angażują naprawdę rzadko używane przeze mnie grupy mięśni. Wiem, jakie zalety i wady mają aeroby, wiem co nie co o treningu siłowym, ale proszę mnie nie krytykować cierpkimi słowami :). Póki co trzeba w siebie wpoić nawyk uprawiania sportu, "aktywować gen biegania", później będę się skupiała na właściwym podejściu do redukcji.
Dodatkowo udało mi się uzyskać brakujące trzy zaliczenia podczas sesji poprawkowej. Takie prywatne, nieblogowe osiągnięcie, dzięki któremu mogę iść i studiować dalej.
Co planuję?
Chciałabym wrócić do regularnej aktywności fizycznej. Wróciłam już do aerobów, trzeci dzień jestem na chodzie. Od października zamierzam przedłużyć karnet do klubu fitness z siłownią i tam może rozpocznę trening obwodowy, jednak ciągle się boję tych wszystkich oczu.
Dalej walczyć z chęcią sięgnięcia po coś słodkiego, naprawdę.
Zaopatrzyłam się w stevię i ksylitol, ale tego drugiego naprawdę staram
się nie używać. Stevię natomiast dodaję sobie do twarożków, ale to wciąż
jest wilczy głód na słodki fast food. Ostatnio zauważyłam, że głównie w
rannych porach mam napady obżarstwa. Ciągle myślę o jedzeniu i mój mózg
wysyła sygnały, że coś by zjadł, mimo że nie jestem fizycznie głodna. Z
tym trzeba walczyć. Dobrze, że nie mam takich chwil wieczorami, mogłoby
być ciężej... To pewnie przez to, że w badaniu krwi wyszedł mi cukier
poniżej normy.
"Idźcie i nie grzeszcie więcej", jak powiedział nasz prowadzący. Mniej grzeszków w postaci podjadania między posiłkami (nawet jeśli to marchewka lub jabłko). Pięć posiłków max, a nie siedem jak mi się ostatnio zdarza.
Obawy
Boję się, że nie dam rady z gotowaniem na uczelnię. Godzić dwa kierunki, pewnie rozwalą mi znowu plan zajęć, ze będę od 8 do 20 na uczelni... I noś to całe żarcie ze sobą. Zimne. Ból głowy z głodu, jak zabraknie Ci jedzenia. Obrzydliwe spojrzenie w kierunku Liona czy Kinder Bueno. I pewnego uroczego, jesiennego dnia pęknę. Tego sobie nie życzę i tego się boję. Zatem módlmy się do dziekanatu, żeby był rozsądny!
Rozpisałam się jak szalona, choć nie planowałam. Ale takie podsumowania trzeba sobie robić. Motywator na gorsze dni. A teraz kilka fotek, ciał, które są dla mnie inspiracją w trudnych chwilach.